Włosy wypadają mi w baardzo dużej ilości już od ponad 1,5 roku. Nie pomagały żadne wcierki, olejki itp. więc postanowiłam wybrać się do trychologa, gdyż dermatolog przepisywała mi tylko kolejne nic nie warte kosmetyki. Po przebadaniu "kamerką" diagnoza - ŁZS, dostałam szampon do tłustej skóry głowy + specjalny olejek, który nakładam 2 razy w tygodniu.
Leczę się dopiero od ponad 2 tygodni, głowę myję co dwa dni, jednak nie widzę poprawy, włosy jak leciały tak lecą dalej.
Morfologia, żelazo, magnez, cukier itp. - w normie, minimalnie podwyższony testosteron wolny i cały czas leczona niedoczynność tarczycy, jednak nawet w czasie, gdy i te hormony doprowadzałam do odpowiedniego stanu to włosy leciały cały czas tak samo, więc to raczej nie ich wina.
Wcześniej włosy myłam co 3-4 dni, bo były bardzo suche a nie zauważyłam, aby skóra głowy mi się przetłuszczała, czasem swędziała, ale nie żebym co chwilę się drapała, a teraz swędzi coraz częściej
Najbardziej przerzedziły mi się włosy na linii czoła i trochę na skroniach, przy badaniu było widać takie białe płaty i jakby skorupy na głowie, po "wyczyszczeniu" fragmentu skóry na głowie było widać dobre ukrwienie, czyli podobno z hormonami wszystko ok i są uregulowane.
Niestety ciągle jestem narażona na stres i nerwy, czytałam, że to też ma wpływ na nasilenie łzs, więc jeśli z hormonami wszystko w normie to może winny jest właśnie stres? Czy może on wpływać aż tak silnie na to wypadanie, że mimo leczenia nie widzę poprawy? Czy może to nie jest łzs i szukać przyczyn gdzie indziej?